poniedziałek, 4 listopada 2013

Nasz Pieseł

Autor: Uszko :* o 18:36 0 komentarze

Ps. Kocham Cię
i Pieseła też :*

niedziela, 3 listopada 2013

Update

Autor: susie.q o 20:12 0 komentarze
Wiem, wiem, pajęczyn się tu nazbierało. Moja żona nawet ostatnio powiedziała, ze nasz blog to już chyba umarł. Smutno mi się zrobiło, bo życie nasze kwitnie, dobrze się mamy a tutaj blog odłogiem leży.
Drodzy nasi czytelnicy! W astronomicznym skrócie opisując nasze życie od ostatniego wpisu, to w uj się u nas pozmieniało. Po pierwsze jest nas trójka :) Mama, mama i pies- Macho morderca, pierdzioch mały, sikacz podwórkowy, reagujący na następujące imiona: Jagger, Dżager, Jąder, Jąderek, Kaszanka, Dżagerek a najlepiej na slowo: CIASTECZKO :) Kluska jest rasowym beżowym mopsem, Niemcem z urodzenia, a Polakiem po adopcji. Generalnie ma jeszcze mało co w głowie, ale poza jedna zjedzoną ścianą jest naprawdę grzecznym i ułożonym pieskiem. Pewnie moja żona jak będzie to czytać lekko się uśmieje, że piesek taki grzeczny, ale naprawdę jest naszym oczkiem w głowie :) Generalnie tak jak i my, jest kanapowym lechujem i śpi nawet więcej niż jego matki. 
Po drugie już nie pracujemy razem. Smutna to wiadomość, niestety nie podołałyśmy presji wspólnej pracy, codzienne kłótnie zmusiły nas do podjęcia takiej decyzji...... No dobrze, trochę nakłamałam. A więc prawdą jest to, że nie pracujemy razem, ale nieprawą jest to, że się pokłóciłyśmy. Wręcz przeciwnie, ostatnie dni pracy były smutne i ciężko jest nam teraz oddzielnie dzielić obowiązki dnia. Ale dobrą wiadomością jest to, że od paru tygodni jestem pilną, choć dość zestresowaną ku uciesze mojej żony studentką stomatologii, więc za parę lat zapraszam, będę borować zęby, ile tylko pacjent zechce. Żona jest dumna, choć czasem ma mnie dość, ale wspiera i pomaga mi jak może :) I za to jestem jej więcej niż wdzięczna. Bo wiem doskonale, że bez niej nie miała bym tego wszystkiego i nie była tutaj gdzie teraz jestem.
A na koniec po trzecie, idą święta i wszystkie gwiazdy na niebie wskazują na to, że spędzimy je razem :) Rodzinnie, z mopsem pod choinką :) I strasznie się już cieszę i nie mogę się już doczekac :) A od przyszłego roku i tak już będzie wszystko razem, ale o tym już niedługo więcej :)

KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*
Do jutra.
Twoja Narzeczona Rz.:*

niedziela, 21 lipca 2013

Koncert 10.06

Autor: Uszko :* o 15:44 0 komentarze
Ladies & Gentlemen Alicia Keys

 Alicia Keys- No one

Podsumowując temat koncertu z mojej strony było prze prze najlepiej na świecie :) 

Ps. Dziękuje Ci Kochanie że byłaś tam ze mną :*

czwartek, 13 czerwca 2013

On fire

Autor: susie.q o 21:26 1 komentarze
Zycie po raz kolejny ma smak słodko- kwaśny. Ten tydzień, choć jeszcze się nie skończył to dużą mieszkanka łez szczescia i smutku :) 

Tydzień zaczął się naprawdę fajnie :) A dokładniej długo wyczekiwanym koncertem Aliszki. Bilety zakupiłyśmy juz w grudniu, wiec odliczanie dni do iwentu było dość długie. Podniecenie samym spotkaniem równie duże, zresztą fajnie są takie momenty w życiu. Na koncert pojechałyśmy do Hamburga, przy okazji zaliczyłyśmy zakup prześlicznych jeansowych trampeczek dla mojej K. i spotkałyśmy nasza dobra znajoma na kawie i wielopunktowym niezdrowym ciachu :) A co do Aliszki... BOSKA, po prostu BOSKA :) Koncert rewelacyjny, postawił nas całkowicie na nogi i zapisał się na dobre w naszej pamięci. Pani Keys zaśpiewała wszystkie hity ze swojej najnowszej płyty i to w tak fajny sposób, ze jeszcze bardziej pokochałyśmy ta płytę i teraz to ona króluje w naszej służbowej furze. Było tez parę starych sprawdzonych kawałków, które śpiewała cala publiczność. Tańcom, oklaskom i owacjom nie było końca. Niecałe dwie godziny z bardzo dobra muzyka w przewspaniałym towarzystwie mojej Zony to wieczór porostu magiczny. I za to bardzo Ci dziękuje mój Groszku, bo sprawiasz ze życie staje się słodkie, cudowne, wyjątkowe i mam co dzień ochotę na więcej sekund, minut, godzin, tygodni i lat spędzonych z Tobą :)

Niestety w życiu nie zawsze jest słodko. W takich chwilach sobie myślę, ze niezależnie co się stanie, to co nas nie zabije to nas tylko wzmocni. A takie chwile są po to, by jeszcze mocniej docenić smak szczescia i tego, ze na tym świecie nie jesteśmy sami. Diagnoza diagnozą. Ja wiem i wierze w to bardzo mocno, ze zawsze jest jakieś rozwiązanie. Jest ta droga, która odnajdziemy i będziemy nią podążać, zawsze razem. Bo to nasza droga do szczescia, nasza droga planów, marzeń i chwil wypełnionych całuskami do nieskończoności. I się nie podamy, ja Ci na to nie pozwolę, bo za bardzo Cie kocham i za bardzo mi na Tobie zależny, by patrzeć jak cierpisz i plączesz po kątach. Będziesz zdrowa i chociaż wiem, ze w tej chwili Twój realizm przewyższa mój optymizm, to mój optymizm będzie paczkował jak te robaki w mące i wygramy z bólem, bo ja dziś pokazuje mu wielkiego faka. I nie będziemy z niczego rezygnować, wręcz przeciwnie pokarzemy przede wszystkim nam samym na co nas stać. I tak jak we wtorek z podniesiona głową idziemy przez świat. Bo to co dziś nam powiedziano, to nie koniec świata, choć dla nas w sercu tak właśnie może się wydawać. Może powiem oklepanym sloganem, ale są gorsze rzeczy w życiu, a nam nie odebrano przede wszystkim podstawowych rzeczy,  bez których naprawdę było by źle. Mamy miłość, która co prawda nie ulecza jak Dzizas w Kanie Galilejskiej, ale daje tego kopa i napędza nas dalej. Mamy siebie, a to bardzo dużo znaczy. I mamy dwie zdrowe nogi i ręce, wiec się nie poddajemy!!! I jeszcze piękne rowery, na których mam zamiar spędzić wiele godzin rowerowych harcy, i to właśnie z Tobą!!!

Pamiętasz jak oglądałyśmy ostatnio film o Rayu Charlesie. Pamiętasz jak mama powiedziała mu: "Rayu Robinsnie, straciłeś wzrok a nie rozum!" Damy rade i pokonamy tę kręgosłupową kurwę!!! A ja nie była bym sobą, gdybym w tym miejscu, nie przeprosiła Cię za to, że nie zawsze byłam taka jak powinnam być, że dawałam tylko 100% a powinnam 200. Kochanie, będę walczyć o Ciebie do końca świata i jeden tydzień dłużej, jesteś moim małym Groszkiem, który schowam w mojej dłoni i będę chronić przed całym tym złym światem!!!


"Wszystkie konie króla i wszyscy ludzie króla
Przybyli zapłacić za to, co mamy
Oferowali koronę, oferowali tron
Ja już mam wszystko, czego chcę
Wszystkie konie króla i wszyscy ludzie króla
Przybyli w pochodzie
Oferowali świat, by mieć to, co my
Ale znalazłam świat w tobie
Znalazłam świat w tobie

Więc, kochanie, posłuchaj
Twoje ramiona wokół mnie, warte więcej niż królestwo
Tak, uwierz w to
Zaufanie, które czujemy, królowie nigdy tego nie czuli
Tak, to jest piosenka, którą śpiewamy
Nie potrzebujemy niczego innego
Oni nie mogą sobie na to pozwolić
To jest bezcenne
Nie mogą sobie pozwolić na to, co my mamy
Nawet król
Nie mogą sobie pozwolić na to, co my mamy
Nawet król" 

 Alicia Keys - Not Even The King



KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*
Do jutra.
Twoja Narzeczona Rz.:*

poniedziałek, 20 maja 2013

Dziesiątego

Autor: susie.q o 18:46 1 komentarze
Jakieś dwa tygodnie temu po długim dniu pracy udałam się na zasłużoną kąpiel. Leże w wannie, gdy nagle drzwi łazienki otwieraj się z impetem, staje w nich moja żona i mówi: URODZIŁ SIĘ!!! Ja na to z dużym zaskoczeniem: Ale kto i co? - Jak to kto? Dzagerek!- i poszła sobie. Ja dość zaskoczona tym faktem, kłębiąc się z tysiącem myśli, oddawałam się dalszej kąpieli. Po czym po kolejnych 15 minutach dumania, do łazienki znów wpadła Ukochana i powiedziała: Nasze dziecko się urodziło, a ty tutaj w wannie leżysz tak spokojnie i dupę moczysz! Wyłaź już!- No wiec wylazłam i przyszłam podziwiać z moja żoną naszą piękną Parówe :) Co prawda zdjęcie ukazywało 7 takich samych mopsowych kiełbasek i nawet nie do końca było wiadomo które to chłopiec a które dziewczynka. Sam jednak fakt, ze w tej grupce jest nasz Pierdzioch sprawił wielgachną radość na naszych twarzach. Dla formalności wykonałyśmy 2 dni później telefon do Mamy Mopsikowej, która po krótkiej naradzie, oznajmiła, ze rzeczywiście urodził się nasz Dzagerek i ze możemy go odebrać... suma summarum ze względu na rożne planu stanęło na początek lipca. Tak wiec dumnie i szczęśliwie odliczamy teraz dni do zostania mamą i mamą mopsikową, kupujemy rożne dziwne rzeczy jak piszczące kury czy świnie, pomału zabezpieczamy tez teren naszego domku na przybycie Maluszka :) Oczywiście czytamy rożnego rodzaju porady, i te książkowe i te internetowe, ale co tu dużo mówić jest fajnie i nie możemy się już doczekać :)

Oczywiście odbiór mopsika związany jest z wyjazdem do Polski, a dokładnie z krótkim pobytem u moich teściów. I muszę się przyznać szczerze, ze te podroż podejmę z wielka chęcią, bo lubię odwiedzać dom rodziców K. Dlaczego zapytacie? Bo mam z nim dużo wspomnień, tych naprawdę fajnych, ciepłych i miłych. 
Moim drodzy, jak by nie patrzeć to już trzy lata jak jesteśmy z Groszkiem razem. Niedawno, bo jakoś wczoraj uświadomiłam sobie, ze 10tego czerwca bawiąc się na koncercie Aliszki, będziemy również świętować naszą małą rocznice. Bo 10tego właśnie te trzy lata temu po raz pierwszy było nam dane zobaczyć się na żywo. Kiedy teraz o tym myślę, dokładnie pamiętam to zdenerwowanie, połączone z mega podnieceniem i strachem, ze przecież ja Pasztet mogę się mojej lubej jednak nie spodobać. Wiec założyłam mój koco-swetr, okrywający mnie niczym czador, a gdy moja głupia główka wreszcie zrozumiała, ze to wszystko jest bezsensowne, bo przecież K. to mądra i wyjątkową dziewczynka, to moją druga myślą było, żeby ja wreszcie pocałować :) I właśnie ten mały przytulny domek w jednej z podwarszawskich miejscowości, był miejscem jakże spektakularnego pocałunku, któremu(ku częstej uciesze mojej zony)do dziś nie ma końca :)

Wczoraj moja dobra koleżanka, spotykając mnie po dłuższym czasie, zapytała, co sie w moim życiu zmieniło. Powiedziałam jej, ze dorosłam, na co ona, ze przecież ja zawsze byłam dorosła, nawet ponad swój wiek. Zgadza sie, ale teraz jestem dorosłam, dorosłam do świadomego podejmowania wcale nie małych decyzji w moim a właściwie naszym życiu. Zakładam rodzinę, zakładamy ja razem, bo życie taki właśnie dla nas napisało scenariusz. Dało nam wielka szanse poznania się, a my poprzez rożnego rodzaju decyzje, głownie kierowane sercem, jesteśmy teraz tutaj razem, bardzo szczęśliwe i dojrzale do naszej miłości. Nie musimy już szukać, choć musimy codziennie pracować nad tym co już mamy, robić wszystko by tego nie zniszczyć. I wiem ze Dzagerek w żaden sposób nie będzie naszym prawdziwym synkiem, tylko naszym ukochanym psiakiem. Ale właśnie to jest w tym wszystkim fajne, ze chcemy podejmować takie decyzje, te małe i te duże, mieć wspólne plany, wyjazdy, zakupy, znajomych i bóg wie co jeszcze.

A teraz patrząc jak moja żona leży kolo mnie i ucina sobie popołudniową drzemkę, czuje pełnie miłości i chciała bym ja zacałować, ale wiem ze groziło by mi to co najmniej kara chłosty i rocznych prac w kopalni :)

KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*

Do jutra.
Twoja Narzeczona Rz.:*

niedziela, 28 kwietnia 2013

Aj em łoczing ju :)

Autor: susie.q o 19:26 1 komentarze
Niedziela jest bardzo leniwa, moja zona właśnie po raz 3 przekręciła sie z lewego na prawy bok, zajmując oczywiście "większa polowe łózka". Słonce wiosennie zagląda nam w okno, dzieciory na szczęście przestały drzeć mo... buzie pod naszym oknem, co umożliwia nam delektowanie się świeżym powietrzem dzięki otwartym oknom. Ja marząc o dużym, tłustym, pełnym hektolitrów kakaa ze śmietanką śniadaniu, smętnie spoglądam na skórkę po bananie i obmyślam strategie mało punktowego, pożywnego śniadania :) Dlaczego? Ponieważ moi drodzy, autorki tego bloga, foki dwie, przeszły na dietę amerykańskich uczonych :) I teraz zamiast tłustych niezdrowych kiełbas jemy zdrowe punkty. Nie robiąc tutaj zbyt dużej reklamy, powiem tylko, ze cala ta zabawa nazywa się "łejt łoczers", jest niestety platana, ale daje efekty! Co prawda jak to na diecie bywa, nie obchodzi się  bez chwil załamania i chęci wpie... zjedzenia wszystkiego co mamy tylko w domu, katorgą jest oglądanie Magdy G. w piątkowy wieczór, gdy ilość dziennych punktów została już wykorzystana, a żołądek wydaje dźwięki w stylu: brrrrrrrrrr... o ku.... nakarm mnie!!! Ignorujemy oczywiście błagalnie w nas wpatrzone oczy pysznych pączków, ciast, ciasteczek, chamskich frytek, hamburgerów itp. rzeczy, które czekają tylko na naszą chwile słabości. Pewnie nie jedna osoba, która choć jeden dzień była na diecie, wie o czym mówie. A dla niewtajemniczonych powiem, ze dość często po prostu wyglądamy TAK:



Ale, żeby nie było, ze jemy tylko zdrowa trawę popijając ja źródlana woda, przyznam się ze dieta nasza dopuszcza również momenty grzeszenia i słabości, ale tylko raz na tydzień i w umiarkowanych ilościach. Wczoraj na przykład po 4 miesiącach abstynencji i zrozpaczonym telefonie mojej zony zjadłyśmy Big Mestitiofelesa z podwójnym serem. Pierwszy raz z takim apetytem zajadałam hamburgera, z taka świętością smakowałyśmy każdy kęs, bo to uczta była niezapomniana :) Pamiętam jak pierwszy raz wybrałyśmy się na "ucztę zakazanego owocu" i wyglądałyśmy właśnie tak jak poniżej to zilustrowano:



Naprawdę chciałyśmy się delektować tym kartoflanym wypiekiem, ale chcica macica nam nie pozwoliła, w czego konsekwencji bolały nas brzuchy :) Ale nie będę już narzekać, bo naprawdę fajnie nam idzie, waga drga do dołu za każdym razem, gdy się poniedzialkowo ważymy :) I jestem bardzo dumna z mojego Groszka, ze chociaż już czasem nie możne patrzeć na gruszki, marchewki, pomidory i ogórki, to jednak nie poddaje się, wręcz bardzo mnie motywuje i wierzy, ze nam się uda. Przynajmniej na plaży w czerwcu nie będziemy wyglądać jak dwie foki wyrzucone przez morze :) 

Ale teraz zostawmy już temat diety, bo chciałam wam napisać o cudownej niespodziance, która zrobiła mi moja zona na moje urodziny. Oczywiście dla was nie będzie to już niespodzianka, bo Groszek już tutaj o wszystkim napisał, ale ja muszę wam szczerze się przyznać, ze TORT BYŁ ZAJEBISTY :) Takiego jeszcze nigdy nie miałam, a fakt, ze moja zona nie lubi piec, tym bardziej napawa mnie duma, znaczy tym bardziej doceniam jej starania, ze upiekła takie pyszne ciasto. A ze nie wszyscy z was mieli okazje skosztować tych pyszności, zamieszczam ku pamięci zdjęcie na smaka :) 


I oczywiście moja zona powie, ze kolory jej nie wyszły i ze był suchy i ze jej nie smakował... bla bla bla! TORT BYŁ ZAJEBISTY i gdyby nie te punty, to bym wszamrala cały!!! Z bólem musiałam się pożegnać z niezjedzona ostatnia częścią ciasta, bo nawet na drugi dzień smakował de bestowo! KOCHAM CIE MOJA ZONA I DZIĘKUJE ZA TAKA PIĘKNA NIESPODZIANEK :) Dziękuje również całej mojej rodzinie i Kasią dwóm za życzenia i pamięć i obiecuje już więcej nie obchodzić 30stych urodzin :)

KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*

Do jutra.
Twoja Narzeczona Rz.:*

wtorek, 16 kwietnia 2013

Urodzinowy tort

Autor: Uszko :* o 12:55 0 komentarze
Moja żona doskonale wie, że ciasta i torty to tylko i wyłącznie w tym domu jej domena. Ja raz w życiu próbowałam kiedyś bardzo dawno temu upiec ciastka i skończyło się to szorowaniem blachy przez dwa dni. Oczywiście gadżetów miałam co nie miara kupiłam całą masę różnych foremek i dekoracji. Nie pomogło to jednak konsystencji ciastek i całość rozlała się w jedną masę. Na tej przygodzie zakończyłam doskonalenie cukierniczego kunsztu i postanowiłam ulepszać swoje dania główne.
Za to moja żona to prawdziwy cukiernik. Jej ciasta smakują tak dobrze, że nie jedna dieta mogła by runąć od samych zapachów wydobywających się z kuchni.
Na znak mojego oddania i miłości bo jak już wiecie data jest wyjątkowa, postanowiłam upiec ciasto-tort. Oczywiście nie obędzie się bez świeczek i kwiatów. Na pewno zdam relację i mam nadzieję, że moje wszystkie pomysły wypalą w ten piątek.
Z racji symboli postanowiłam zrobić tęczowy tort.
 Czy wyjdzie podobnie? Postaram się bardzo i mam nadzieje Kochanie moje, że to docenisz i, że Ci się spodoba.

Ps. Kocham Cię moja Narzeczono :*

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Urodziny tuż-tuż

Autor: Uszko :* o 11:48 0 komentarze
Zbliża się dużymi krokami wielkie wydarzenie dla mojej żony. Niby o wieku kobiet nie powinno się mówić głośno, ale przecież 30-te urodziny to powód do największego świętowania. W końcu to okrągła rocznica i jak by nie było wchodzenie w bardzo poważną dorosłość. Moja żona co prawda tak nie myśli i nie lubi za bardzo kiedy jej o tej dacie przypominam, ale prawda jest brutalna Kochaniutka. W piątek obchodzisz 30-te urodziny!.
Miałam milion pomysłów na ten dzień, ale z racji tego, że jestem w gorącej wodzie kąpana nie umiałam się powstrzymać. Dałam już prezenty mojej żonie przed jej urodzinami. Najpierw miał być to pierścionek w romantycznej scenerii dupa, dupa pierścionek był ale w pidżamie u rodziców w domu. Później stwierdziłam no jak to nie może tak być, że te urodziny spędzimy w domu. Wpadłam na genialny pomysł porwania mojej żony na małe rozerwanie się i duży zastrzyk adrenaliny i endorfiny, zaprosiłyśmy również Kasie z którą już od jakiegoś czasu planowałyśmy tą wyprawę. Obie jesteśmy fascynatkami urywania dupy na 20 metrowych pędzących 100km/h metalowych siedzonkach śmierci. Moja żona co prawda na każdym festynie omija takie urządzenia szerokim łukiem tym razem jednak twierdzi, że pojedzie tam z czystą przyjemnością. Kiedyś jeździła tam z tatą i dziadkiem więc chyba nie będzie najgorzej. Jedziemy do Heide Parku

i mam tylko nadzieje, że nasze gardła i mój kręgosłup wytrzymają ilość kolejek jakie tam na nas czekają. Oczywiście przed moją żoną się nic nie ukryje więc doskonale wie gdzie i kiedy jedziemy. Drugim mini prezentem na urodziny miały być jej wymarzone i długo wyczekiwane buty. Tym razem również nie mogłam się powstrzymać i jak tylko przyszły od razu je dostała. Nie poradzę nic na to, że jej mina i rozweselone oczy sprawiają mój brak myślenia w przyszłość. Podsumowując prezenty rozdane, wyjazd zaplanowany. Czy jeszcze czymś zaskoczę moją żonkę. O tak, tak mam już mały plan na piątkowe urodziny. Będę tylko potrzebowała paru małych lekcji, bo to co chce zrobić nie jest moją domeną.
O tym wszystkim napisze jutro, a może i Wy mi coś doradzicie. 


Ps. Informuje, że od jutra nie możesz tu zaglądać do odwołania Z.
Kocham Cię moja Narzeczono :*

niedziela, 14 kwietnia 2013

Zaręczyn ciąg dalszy

Autor: Uszko :* o 20:55 2 komentarze
Zarasta ten blog powoli pajęczynami chyba dlatego, że nasze życie staje się dość zwyczajne ustatkowane.
Co jakiś czas wpadamy na małe pomysły pokazujące nasze nudnawe życie, życie dwóch loszek (w takich ciepłych słowach opisujemy same siebie). A ten pomysł wymyśliło życie i moja żona Z.
Zapewne po moim długim gadaniu, ale zacznijmy od początku.
Święta Wielkanocne minęły cudownie. Do naszego domu zawitała połówka z naszych najbliższych.
Sześć wspaniałych dni spędzonych z B. mamą Z. i O. najwspanialszym z braci jakich można sobie tylko wyimaginować. Co dobre szybko się kończy, każdy z nas to doskonale wie, a i w naszym przypadku czas upłynął jak pstrykniecie palcem. Święta kręciły się oczywiście w okół stołu, kościoła i spacerów. Nagotowałyśmy się pyszności, moja żona upiekła czekoladowy sernik jako, że naszym zwyczajem staje się sernik zamiast mazurka na Wielkanoc. Przepyszny i przesłodki, poziom cukru zapewniony na kilka miesięcy.
Codziennie obiad przebijający smacznością poprzedni żyć nie umierać.
Nie obyło się również bez okolicznej atrakcji w postaci wiosennego festynu na którym co roczną chyba już tradycją staje się gra w wyścig wielbłądów i currywurst. Choć w tym roku nie wygrałam żadnej zabawki dla mojej chrześnicy, nagrodą cieszyła się nasza Kasia czyli wszystko zostało w rodzinie.
Moja żona ze swoją mamą przygotowały dla mnie mała niespodziankę. Uknuły za moimi plecami małą intrygę której ja szczerze mówiąc w ogóle nie wywęszyłam. Chyba tracę powoli mój zmysł. Co prawda nie wiem czy to ja wywarłam na mojej żonie tą presję mówiąc jej gdy pytała czy będę jej żoną "no wiesz nie ma pierścionka nie ma pytania" albo " hmm zobacz no nie mam pierścionka na palcu a tak ładnie by wyglądał" czy temu podobne głupoty. Moja żona jak to moja żona wzięła sobie do serca gadanie i dokładnie 29 marca nie mogąc się powstrzymać, zupełnie tak jak ja dała mi TOooooo


Wstydziłam się prze okrutnie bo miałam za plecami teściową i szwagra, ale dałam jakoś radę. Teraz chodzę dumnie prezentując pierścionek gdzie się da. Dzięki zmianie statusu na fb wzbudziłam małe kontrowersje, ależ jak one mnie cieszą.
Pierścionek jest śliczny i świetnie pasuje. Czego chcieć więcej.
ŻONY, ŻONY, ŻONY. 
Po woli tak jak zaplanowałyśmy układa się nasze małe wspólne marzenie. Teraz pozostaje zaczekać na parę małych drobiazgów i z narzeczonych staniemy się Żono-Związkiem Partnerskim oby nie jałowym dla tego społeczeństwa.

Ps. Teraz z racji zwolnienia lekarskiego na którym jestem obiecuje poświecić więcej czasu na wpisy, wiec możecie zaglądać częściej.
Kocham Cię moja Narzeczono:*
Twoja Narzeczona:*

niedziela, 24 lutego 2013

Słodko- gorzkie życie

Autor: susie.q o 14:30 0 komentarze
Ostatnie dni przeplatają się smakiem słodko- gorzkim. Gorzko i smutno zrobiło się 2 tygodnie temu gdy dotarła do nas wiadomość o śmierci bardzo bliskiej i kochanej nam osoby. Strata i smutek jest ogromny i tak do końca nie umiemy się jeszcze z tym pogodzić. Babcia odgrywała bardzo ważna role w życiu K., ja miałam ta dużą przyjemność poznać ja na początku naszej znajomości. Trudno było jej nie kochać, uwielbiać, babciny rosół z domowym makaronem był legendarny. Babcia zawsze tez przypominała o noszeniu kapci po domu, sprawdzała czy K. zakładała zima rajstopki pod spodnie i była ekspertem od grzania pleców w chodne dni. Była zawsze kiedy jej potrzebowano, dla rodziny i bliskich potrafiła zrobić wszystko. Do tego była pogodna, sprawiedliwa i zawsze potrafiła nazwać rzeczy po imieniu. Babcia była prawdziwa businesswomen i do końca swoich dni prowadziła swój mały bazarkowy interes. Miała ogromne serce i jak każda babcia była wyjątkowa. I wiem ze teraz patrzy na nas z góry, chroni nas przed złem, czuwa nad K. Jestem jej za to bardzo wdzięczna i dziękuje za miłość jaką obdarzyła Groszka za życia. Wiem, ze dobre serduszko mojej dziewczyny w dużej mierze zawdzięczamy właśnie Babci. Gieniutku pozostaniesz zawsze w naszej pamięci.

Takie momenty w życiu uczą pokory, cierpliwości i są chwila refleksji nad własnym życiem. Jesteśmy już z Groszkiem prawie 3 lata, 3 wspaniale pełne szczescia, miłości i uśmiechu lata. Nie żałuje ani jednego dnia spędzonego z K., nadal mam niedosyt jej osoby i robi mi się ciepło wokół serduszka gdy myślę o naszej wspólnej przyszłości. Kocham w niej wszystko, nawet to gdy się złości bo jest poniedziałek rano, gdy mówi ze jest głodna ale nie wie co ma zjeść i gdy prosi by pomiziac ja po głowie. K. jest kobieta mojego życia. Te walnetynki choć nie obchodzone hucznie z wiadomych względów, są dla nas kolejną ważną datą, którą zapamiętamy do końca życia. Wiadomo, ze w tym roku obchodzę okrągłą rocznice urodzin, wiec moja dziewczyna od dłuższego czasu planowała dla mnie duza niespodziankę. I powiem wam szczerze, ze niespodzianka jest bombowa. Wlasciwie powinnam wam o niej napisać gdzieś po koniec kwietnia, ale moja dziewczyna nie potrafiła wytrzymać i.... 14 lutego kleknęła przede mną na kolanach i zadała mi to jedno z najpiękniejszych pytań. Ja z szerokim uśmiechem na twarzy powiedziałam oczywiście TAK i oficjalnie stałam się narzeczona mojej dziewczyny. Teraz by dopełnić naszego szczescia chce by i moja dziewczyna stała się moja narzeczona.

Co tydzień gramy w totka, miedzy innymi po to by moc w przyszłym roku hucznie świętować nasze zaślubiny. Lub tez jak kto chce sfinalizowanie naszego jałowego związku, nie przynoszącego profitu społeczeństwu. Ale nie o tym miało być. Chce wam powiedzieć, ze ja już dawno wygrałam w totka skreślając liczby 23. 11. 8..(o wieku kobiety nie powinno się mówić głośno ;)) 

KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*

Do jutra.
Twoja Narzeczona Rz.:*

Ps. Na deser prezentuje wam mój piękny pierścionek co go znalazłam w Ustanowie ;) Fotka była zrobiona  na gorąco :)


czwartek, 3 stycznia 2013

W nowym roku

Autor: susie.q o 19:32 1 komentarze
No i już po świętach :) Noworoczny kac też już minął.Właśnie z żoną leżymy na kanapie i miło spędzamy ostatnie dni urlopu. A muszę przyznać że był to bardzo udany, rodzinno- świąteczny urlop. Było tez duża mikołajowa niespodzianka, która sprawiła mi Moja K., ale o tym trochę później :)

Urlop zaczął się dość nerwowo, bo czekał nas lot samolotem do Warszawy. Ja już kiedyś tam leciałam, ale dla Groszka był to dziewiczy lot. Trochę się denerwowała, ale chyba bardziej moja przedpodróżową głupota, bo moi drodzy ja przed podróżą zachowuje się wprost do zabicia. Nie jestem z tego dumna i za każdym razem obiecuję sobie, że już taka nie będę, ale pomieszane geny Dziadka L.(wychodzenie z domu 4h przed czasem) i Dziadka O.(złośnik, uparciuch, wiem lepiej) spawają, że wstępuje we mnie mały potworek. W tym miejscu chciała bym przeprosić i podziekowac mojej zonie za dużą dozę cierpliwości, która sprawia, że jeszcze żyje. Ale wracając do podróży. Lot jak lot nie należy do najfajniejszych rzeczy w naszym życiu. K. dzielnie zniosła swoje "rozdziewiczenie", ale nie została fanką podniebnych wojaży. Za to pierwsze kroki na ojczystej ziemi okazały się dość lodowato-zimnym doświadczeniem. I niech mi ktoś wreszcie powie, dlaczego wszystko co ma koła i jeździ po naszym pięknym kraju, musi być jak ten stół w TVN-ie, takie uje....?!?! Rekompensatą za odmrożone nóżki i podróż z Klątwa(ten temat to już osobny post ;P ) była jak zawsze niebiańsko-przepyszna pizza made by Pan Groch zwany też moim teściem :) Niestety dzień później przyszedł moment rozstania, bo ja wybierałam się do rodzinnego miasta Świętej Wierzy, a żona została w stolicy. Groszek odprowadził mnie na dworzec, kupił jagodziankę na drogę, mocno przytulił i posłał do domu. W domciu oczywiście świątecznie i rodzinnie, choć choinka nie była jeszcze ubrana. Mama z bratem zajęli się mną w całości. W wigilijny poranek czekała mnie jeszcze wizyta u pani fryzjerki, czego efektem końcowym... co tu dużo mówić, po prostu "ociemniałam". Moja zona w tym czasie kroiła, smażyła i przygotowywała święta, telefonicznie podtrzymując mnie na duchu. Ale wracając do świąt. Święta były oczywiście bardzo obrzartuszkowe, rodzinne, wesołe. Prezentów było w brud, choć mój najdroższy prezent leżał pod zalesiańska choinką. I powiem wam szczerze, że nie mogę się już doczekać Bożego Narodzenia z moim Groszkiem. Połamiemy się opłatkiem, zjemy pieroga i zasiadając pod choinka zaśpiewamy "Cicha noc..." Będzie pysznie!!! :) Groszek te święta spędził bardzo leniwie, miedzy kanapą a czasem spędzonym z rodziną. Czasem "odsiadując" przy stole kolejną świąteczną godzinę, zazdrościłam żonie błogiego lenistwa.

Nasz plan przewidywał, że spotkamy się dwa dni po świętach i spędzimy jeszcze kilka chwil w stolicy. Ale... siedzę sobie w rodzinnym domu, jest 27 grudzien, właściwie wybieram się do na kolejne rodzinne odzwiedziny, gdy otrzymuję smska od mojej lubej z prośbą, bym jeszcze chwile zaczekała, bo przyjedzie kurier i przywiezie mi prezent, bo moja żona nie mogła się doczekac i wysłała mi go pocztą :) Tere morele. Ja przez chwilę pomyślałam oczywiście, że może sprawi mi taką niespodziankę i przyjedzie do mnie. Ale racjonalne myślenie i dobra ściema mojej K. sprawiły, że czekałam na kuriera. I czekałam i czekałam. Aż wreszcie, ding dong w drzwiach stoi oczywiście mój Groszek, z pysznym ciastem czekoladowym wielkości XXL, uśmiechem pięknym jak najjaśniejsza gwiazdka z nieba i niespodzianką, o której nikt nic nie wiedział, pomijając oczywiście zamieszanych w to konspiratorów. I powiem wam szczerze, ze była to mega niespodzianka, najcudowniejsza na świecie, i pisząc o tym teraz robi mi się niesamowicie ciepło w brzuszku :) DZIĘKUJĘ KOCHANIE ZA TĘ NIESPODZIANKE :*

Reszta dni upłynęła nam jak zawsze bardzo miło, choć wyjazdy do Polski są zawsze pełne bieganiny od rodziny do znajomych i tak w koło. Ale miło było was wszystkich spotkać i zobaczyć i dziękujemy za wspólnie spędzony czas. 

Nowy rok przywitałyśmy bardzo miłośnie, ale zamieszczanie tutaj wiekszości szczegółów pogwałciło by nasze zasady prywatności. My wiemy, że było wspaniale i to się liczy.

A teraz czeka na nas rok 2013, kilka planów, miłych chwil, ale przede wszystkim dużo dużo wspólnie spędzonego czasu!!! I miłości oczywiście!!! I tego też i wam życzymy. O reszcie zresztą i tak się dowiedzie, zaglądając tutaj na bloga.

KOCHAM CIE GROSZKU :*:*:*:*:*

Do jutra.
Twoja Rz.:*

About Me

 

Groszek z Rzeżuszką czyli co w szafie piszczy Copyright © 2011 Design by Ipietoon Blogger Template | web hosting